Wstecz

Work–life balance? Brzmi dobrze. W praktyce – nie działa.

Praca, dom, dzieci, obowiązki – a w tle nieustanna pogoń za „balansem”. Psycholog i psychoterapeuta Seweryn Korczak tłumaczy, dlaczego work–life balance to mit i jak znaleźć prawdziwą harmonię między życiem zawodowym a prywatnym.

Work–life balance? Brzmi dobrze. W praktyce – nie działa.

Piątkowy wieczór. Ewa zamyka laptopa, za oknem ciemno. Na biurku stygnie herbata, kolacja czeka. Za nią dzień pełen spotkań i „pilnych” poprawek, które miały zająć chwilę. W kalendarzu tęcza zadań, w głowie zmęczenie i obietnica: od jutra koniec pracy o 17:00, joga, zero maili. Tydzień później plan znów się rozsypuje – choroba dziecka zderza się z deadline’em.

„Może to ze mną coś nie tak?” – myśli Ewa, czytając porady o idealnym poranku. Wtedy trafia na zdanie, które zmienia perspektywę: „Zamiast dzielić życie na równe części, spróbuj je zintegrować.” O tym, jak znaleźć harmonię zamiast sztywnego balansu, rozmawiamy z psychologiem i psychoterapeutą Sewerynem Korczakiem.

Magdalena Molik: Pojęcie work–life balance słyszymy od lat, ale coraz częściej mówimy o work–life harmony. Czym tak naprawdę różni się harmonia od balansu?

Seweryn Korczak: Mówiąc o różnicy między work–life harmony a work–life balance, trzeba przede wszystkim odpowiedzieć na podstawowe pytanie, czym jest jedno, a czym drugie. W starym założeniu work–life balance zakładało wyraźne oddzielenie dwóch sfer – pracy od życia prywatnego. Dziś jednak taka granica praktycznie nie istnieje. Praca przenika do domu, telefon służbowy dzwoni wieczorem, a skrzynka mailowa jest zawsze pod ręką. Stąd nowe podejście – work–life harmony, czyli harmonia między tymi obszarami. Nie polega ona na odcinaniu się, lecz na świadomym współistnieniu, na płynnym przechodzeniu między rolami – zawodową i prywatną – tak, by wzajemnie się uzupełniały. Harmonia oznacza, że potrafimy znaleźć przestrzeń na pracę, ale też na odpoczynek i uważność wobec siebie oraz bliskich – na to, co dzieje się tu i teraz w naszym życiu prywatnym. To wewnętrzny rytm, który pozwala nam funkcjonować w świecie nieustannej presji, pogoni za wynikami i produktywnością. W takim świecie klasyczny balans staje się mitem – czymś, co brzmi dobrze w teorii, ale w praktyce nie istnieje.

Magdalena Molik: Co było impulsem, by zacząć mówić o harmonii między życiem zawodowym a prywatnym?

Seweryn Korczak: Przede wszystkim obserwacje z mojej pracy terapeutycznej. Widzę, jak wielu pacjentów jest przeciążonych pracą, jak bardzo starają się utrzymywać produktywność na ekstremalnie wysokim poziomie. Pracują po 12, a czasem nawet 14 godzin dziennie, a mimo to wciąż towarzyszy im myśl: „Jestem niewystarczający, mało produktywny”. I do tego słyszą z zewnątrz: „zachowaj balans!”, a ja mówię: nie. Bo oni nie mają realnej możliwości całkowitego odcięcia się od pracy. Harmonia to także sposób myślenia, nasze podejście – większa uważność na to, co dzieje się tu i teraz. I de facto to jest możliwe.

M.M.: Mówisz, że harmonia jest realna, ale wielu ludzi wciąż ulega presji „balansu” – chcą go osiągnąć, mimo że żyją w ciągłym przeciążeniu. Czy to dążenie do perfekcyjnej równowagi może paradoksalnie potęgować stres?

S.K.: Tak, samo dążenie do idealnego balansu często staje się źródłem napięcia. Balans de facto zakłada, że możemy nim w jakiś sposób sterować. Tymczasem w rzeczywistości nie mamy wpływu na to, co dzieje się w sferze zawodowej – chyba że sami jesteśmy pracodawcami i pracujemy na własnych zasadach. Wtedy faktycznie można wprowadzić pewien balans, pozwolić sobie na odcięcie od jednej czy drugiej sfery. Ale w większości przypadków tak nie jest. Zdecydowana większość osób zatrudnionych nie ma realnej możliwości elastycznego zarządzania swoim czasem pracy.

M.M.: Wspominałeś o produktywności. Jakie trzy mity na jej temat najczęściej odbierają ludziom spokój i poczucie równowagi?

S.K.: Mit kontroli. Pierwszy mit to przekonanie, że mamy kontrolę – podczas gdy w rzeczywistości bardzo często jej nie mamy. To jedna z głównych przyczyn stresu: ludzie próbują coś skontrolować, a szybko okazuje się, że nie są w stanie nad tym zapanować.

Drugi mit - niekończąca się produktywność. W teorii mówi się o spokoju i odpoczynku, ale w praktyce pracownicy funkcjonują pod ogromną presją. Wystarczy naprawdę niewiele, by przekroczyć granicę i wejść w stan wypalenia zawodowego.

Trzeci mit – relacje zawodowe. Praca nie zawsze sprzyja budowaniu autentycznych więzi – to często relacja kontraktowa: spotykamy się, by coś razem wykonać. Z moich obserwacji wynika, że ludzie dobrze funkcjonują zawodowo, kiedy są „przeciwko komuś”. Ale to również źródło stresu, które w efekcie odbija się na produktywności. To takie błędne koło – perpetuum mobile stresu i lęku. No i jeszcze hierarchie zarządzania: im wyżej ktoś znajduje się w strukturze, tym większą presję przekazuje w dół.

M.M.: Jak rozpoznać, że przekroczyliśmy granicę między zmęczeniem a wypaleniem?

S.K.: Nasz organizm jest mądry – wysyła sygnały, tylko trzeba nauczyć się je odczytywać. Pierwszym z nich jest sen: jego regularność, jakość, to, czy zasypiamy bez problemu i czy nie budzimy się w nocy. To bardzo czuły miernik, który pokazuje, że zaczynamy przesadzać, zbliżać się do pracoholizmu i wypalenia (a te dwa zjawiska są ze sobą bardzo blisko spokrewnione).

Sen jest pierwszym sygnałem, że zaczynamy przesadzać. Organizm zawsze daje znać, tylko trzeba go słuchać.

Drugim sygnałem są dolegliwości somatyczne lub psychosomatyczne – ból głowy, żołądka, napięcie mięśni, które nasilają się przed pracą, a znikają w weekend. Trzeci obszar to spadek produktywności i koncentracji – trudność w skupieniu, pogorszenie percepcji, proste błędy, jak wysłanie maila do niewłaściwej osoby. Potem pojawiają się emocje: drażliwość, niepokój, złość, a także negatywne myślenie o sobie i innych – patrzenie na siebie przez pryzmat wyników, a nie zasobów. To już prosta droga do depresji. A u podstaw tego wszystkiego leży jedno przekonanie: „muszę być silny/silna”.

M.M.: Osoby, które wciąż „muszą być silne”, często nie pozwalają sobie na odpoczynek. Jak w praktyce można szukać harmonii w takim trybie?

S.K.: Odwołam się do artykułu, który kiedyś napisałem i podam skuteczne wskazówki.

  • Zacznij od zdefiniowania swoich wartości i priorytetów – co jest dla ciebie naprawdę ważne, czym kierujesz się w decyzjach. Jeśli coś stoi w sprzeczności z twoimi wartościami, działasz przeciwko sobie. Wtedy warto zadać sobie pytanie, czy nie czas poszukać pracy, która lepiej wpisuje się w moje priorytety.
  • Wybieraj pracodawcę, który wspiera harmonię - coraz więcej firm oferuje elastyczne formy pracy – projektową, zdalną, bez sztywnych ram 9–17. Mimo trendu powrotu do biur, praca zdalna nadal bywa bardzo ważna dla zachowania równowagi psychicznej.
  • Zarządzaj czasem i energią – deleguj zadania, układaj je sekwencyjnie. Pamiętaj, że nie istnieje multitasking, jest tylko przełączanie między zadaniami. Dobieraj ich trudność do pory dnia. Kiedy w czasie największej wydajności wykonujemy rzeczy zbyt proste, mózg się nudzi i męczy.
  • Ustalaj granice - jeśli kończysz pracę o 18.00, to kończysz. Pracodawca nie ma prawa przekraczać tych granic. W niektórych krajach obowiązuje nawet zakaz wysyłania lub odbierania maili po określonej godzinie – i to działa.
  • Dbaj o relacje poza pracą - głębokie więzi dają poczucie sprawczości, siłę i wsparcie społeczne.
  • Odłącz się od sieci – bądź offline i zadbaj o higienę snu. Na spotkaniach bądźmy obecni ze sobą, a nie w telefonie. Znam ludzi, którzy potrafią odłożyć telefon i to naprawdę jest piękne.

To proces wielopoziomowy – nie da się go zamknąć w sztywnych ramach. Pomagają tzw. rytuały przejścia, na przykład prysznic po pracy jako sygnał „odłączam się”. Szukajmy własnych sposobów na płynne przejście między sferami i dajmy sobie prawo, by naprawdę być offline.

M.M.: Czy Ty masz swój rytuał odłączania się?

S.K.: Przyznam bez bicia – jestem nocnym markiem. Kiedy tylko mogę, śpię do dziewiątej, czasem nawet do dziesiątej. Po powrocie z gabinetu potrzebuję chwili dla siebie: coś ciepłego do picia, przebranie się w „domowe” ubranie, kanapa, kolorowe światła i moment głębokiego „aaa” . [uśmiecha się]

W tym przejściu między trybami często dzwonię do znajomych. Mam wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy potrafią odebrać telefon o 21.00 czy 22.00 – i w ten sposób też stają się częścią mojego rytuału przejścia. Raz w tygodniu – w sobotę albo w niedzielę – całkowicie się wyłączam, przynajmniej na kilka godzin. Jestem wtedy niedostępny dla innych, ale obecny dla siebie. Bez telefonu. Nie sprzątam, nic nie robię. I myślę wtedy: „jak cudownie nic nie robić i nic nie musieć”.

M.M.: Wiele osób ma wyrzuty sumienia, gdy „nic nie robi”. Jak sobie z tym radzić?

S.K.: Warto najpierw przyjrzeć się, skąd to poczucie się bierze. Czy towarzyszy mi „od zawsze”? Jeśli tak – dobrym kierunkiem może być psychoterapia. A może to efekt presji w obecnym miejscu pracy? Jeśli kiedyś tego nie było, warto zadać sobie pytanie: co się zmieniło i co mogę z tym zrobić? Mamy prawo powiedzieć: „nie wyrabiam się.” Jeśli liczba obowiązków przekracza ośmiogodzinny dzień pracy, to pracodawca powinien się tym zająć. Dotyczy to również tzw. czasu zadaniowego – jeśli zadania są źle rozplanowane, to nie jest wina pracownika, tylko kwestia organizacji pracy. Sięgajmy po sieć wsparcia – rozmowę z kimś, kto nas nie ocenia i potrafi spojrzeć z innej perspektywy. Czasami, jeśli w miejscu pracy brakuje wyrozumiałości i autonomii, a oczekiwania stale przewyższają nasze możliwości, warto rozważyć zmianę. Pracujmy też nad źródłami negatywnego myślenia o sobie. Zadajmy sobie pytanie: czy myśl „do niczego się nie nadaję” jest prawdziwa i pomocna? Najczęściej nie. Bo mamy osiągnięcia, tylko akurat teraz jest nam trudniej. Nie zapominajmy też o czynnikach biologicznych – jesienią nastrój często spada z powodu braku słońca i witamin. Warto pomyśleć o suplementacji i regularnych kontrolach lekarskich, bo obniżony nastrój może być też objawem chorób. I wreszcie: korzystajmy z pomocy. To nie musi być od razu terapia – wystarczy wsparcie psychologiczne. Pięć konsultacji to jeszcze nie terapia, ale już realna pomoc. Czasem wystarczy też bliska osoba, która po prostu wysłucha – nawet jeśli nie jest profesjonalistą.

Pięć konsultacji to jeszcze nie terapia, ale już realna pomoc.

M.M.: Z czego wynika, że czasem łatwiej jest nam otworzyć się przed terapeutą niż przed kimś bliskim?

S.K.: Trzeba cofnąć się mniej więcej do siódmego roku życia – to moment, w którym zaczyna rozwijać się wstyd. I często od tego momentu jest on wzmacniany przez otoczenie. Kobiety „muszą” dbać o dom i nie narzekać, a mężczyźni „nie mogą” się bać. Kultura zawstydzania jest wciąż bardzo silna. Jeśli przyznaję, że sobie nie radzę, od razu pojawia się myśl: „jestem słaby.” Dlatego apel do rodziców: wspierajmy, nie oceniajmy. Była kiedyś świetna kampania „Doceniam, nie oceniam” – szkoda, że już nie trwa. Z terapeutą jest łatwiej, bo działa anonimowość i tajemnica zawodowa. Z przyjacielem bywa trudniej – zawsze istnieje ryzyko, że coś powie dalej, nawet nieświadomie. Choć wsparcie psychologiczne staje się coraz bardziej powszechne, w Polsce wciąż funkcjonuje tabu wokół korzystania z pomocy. Co drugi pacjent pyta mnie: „czy pan komuś to powie?”. Już podczas pierwszych wizyt wyjaśniam zasady kontraktu i tajemnicy zawodowej. Oczywiście istnieją sytuacje, w których mam obowiązek interweniować – na przykład w przypadku zagrożenia życia – ale poza tym obowiązuje pełna tajemnica. Można powiedzieć, że nawet większa niż na spowiedzi.

M.M.: Czy według Ciebie wciąż żyjemy w mocno stereotypowym świecie ról kobiet i mężczyzn?

S.K.: Tak. Mimo że coraz częściej mówi się o parytetach, nierówności wciąż są bardzo widoczne. Kobiety wciąż często zarabiają mniej, mimo porównywalnych kompetencji i często muszą starać się „dwa razy bardziej”. Wciąż mamy niewiele kobiet na stanowiskach zarządczych – sytuacja powoli się poprawia, ale zmiany postępują zbyt wolno. Problemem pozostaje niska świadomość i brak odpowiedniej edukacji. W dużych miastach, jak Warszawa, zmiany są bardziej widoczne, ale wystarczy wyjechać kilkadziesiąt kilometrów dalej, by zobaczyć, że w wielu miejscach stereotypowe role nadal mają się dobrze.

M.M.: Jak pracodawcy mogą wspierać harmonię między życiem zawodowym a prywatnym?

S.K.: Rolą pracodawcy jest tworzenie środowiska, które wspiera harmonię – dawanie pracownikom większej swobody oraz zaufania. Ważna jest też kultura otwartej komunikacji i realnego feedbacku. Warto też inwestować w sensowne benefity – takie, które naprawdę odpowiadają na potrzeby ludzi: system kafeteryjny, dzięki któremu każdy może wybrać coś dla siebie, „godzina dla zdrowia” raz w miesiącu czy system premiowy z realistycznymi oczekiwaniami. Kluczowe jest także poszanowanie granic, poważne traktowanie zgłoszeń dotyczących mobbingu czy innych naruszeń oraz zwykłe docenianie. Proste słowa – „dobra robota” czy „dziękuję” – potrafią naprawdę wiele zmienić.

M.M.: Jakie trzy słowa najlepiej oddają ideę work–life harmony?

S.K.: Przenikanie, odpoczynek, zdrowie psychiczne.

M.M.: Jakie jedno zdanie chciałbyś, aby zapamiętali czytelnicy Jobs Door?

S.K.: Zdrowie psychiczne jest najważniejsze. Nie myśl o tym jutro, tylko zacznij działać dziś.

O rozmówcy:

mgr Seweryn Korczak, Psycholog, Seksuolog, Psychoterapeuta, Diagnosta, Założyciel Kliniki Psychologii

Rozmawiała:

Pozostałe historie

Miesiąc Świadomości ADHD
różnorodność | samoświadomość | wellbeing | zdrowie psychiczne

Miesiąc Świadomości ADHD

Mobbing, depresja, stres: jak wygląda dzisiejsze środowisko pracy w Polsce? Cz. II
Pracodawca | Pracownik | raporty | wellbeing | zdrowie psychiczne

Mobbing, depresja, stres: jak wygląda dzisiejsze środowisko pracy w Polsce? Cz. II

Mobbing, depresja, stres: jak wygląda dzisiejsze środowisko pracy w Polsce? Cz. I
Pracodawca | Pracownik | raporty | zdrowie psychiczne

Mobbing, depresja, stres: jak wygląda dzisiejsze środowisko pracy w Polsce? Cz. I

Rozwój za darmo: nasze podpowiedzi 
kariera | kompetencje miękkie | podnoszenie kwalifikacji | rozwój osobisty

Rozwój za darmo: nasze podpowiedzi